niedziela, 4 kwietnia 2010

Oni też tworzą rodzinę, Suzi i jej synek- jeszcze nie ma imienia.
Marcel- dziś narodziła się jego miłość do traktorów, miło.
Marcel i Kuba, papużki nierozłączki, raz się bawią, raz straszą.
Rodzinnie, mama, babcia, wujek, tata, ciocia, siostra, ''ciocia''.
Kuba- mały rozrabiaka, który uwielbia grać w nogę piłką od koszykówki.

W I E L K A N O C.
Był kościół, była procesja, była msza, była modlitwa, była rodzina, była atmosfera, ale te święta, nie były już dla mnie zwykłymi świętami. To już moje czternaste święta wielkanocne, wiele razy, nic one dla mnie nie znaczyły, nie dawały do myślenia, a zmartwychwstanie Jezusa było dla mnie warte tyle uwagi, co wyrzuta guma z ulicy. Dziś, stojąc w kościele, o godzinie szóstej rano, zauważyłam jak ludzie pędzą do kościoła, by spotkać się z Chrystusem. Widziałam jak miasto dopiero budzi się do życia, w pośpiechu, za Jezusem. Byłam szczęśliwa, mimo wstania z łóżka o czwartej, mimo nie wyspania się, mimo zimna, byłam szczęśliwa, że jestem tam, że mogę razem z ludźmi, których nawet nie znam, czcić zmartwychwstanie Pana Jezusa . Wiele spraw przemyślałam, stojąc i patrząc na zbawiciela, na przebite ręce, na przebite nogi, na zakrwawioną twarz i zrozumiałam, że ja też mam swój krzyż, który dźwigam na ramionach każdego dnia, tylko, że mój nie tak ciężki, jak Jego. Zrozumiałam, że każdy grzech, mój, twój , przebija Jezusowi ręce, nogi, a ciernie mocno wbijają się w jego i tak już zakrwawioną głowę. Było to coś wspaniałego, procesja, msza, dopiero tego roku zrozumiałam jak wielkim świętem jest wielkanoc. Wiem, że dużo dziś zrozumiałam, dużo zabrałam ze sobą do serca i dużo chcę w sobie zmienić, by krzyż był lekki, by zniknął na zawsze.

Dzień cudowny, spędzony z rodziną, w dużym gronie, naprawdę coś wspaniałego.
Mam zdjęcia, mam nagrania, upamiętnione spotkanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz