wtorek, 2 marca 2010

Smile, please.


Są dni, w których nie liczy się nic, a jedynie to, by utopić smutki w tysiącu mieniących się łez. To są dni, kiedy na nic nie mam sił, wstaję z łóżka, by na nie upaść. Mam ochotę iść, sama, daleko, gdzieś, śmiać się sama z siebie. Każdy problem z osobna narysować na kartce, porwać ją, by one poszły w niepamięć . Nie chcieć tu być, nie chcieć nic, nie chcieć żyć. Być wolna, jak ptak, któremu wolność domem jest, zapomnieć o zmartwieniach, w euforię się wzbić. Dać odpocząć skołatanym myślom. Nie wiedzieć jaki czas, jaka godzina, jakie miejsce, czy już wpół do czy dwadzieścia minut do śmierci. Nie czuć bólu, smaku łez, a jedynie powiew wiatru, zapach szczęścia, nieograniczoną wolność, sama ze sobą, długie rozmowy, długie spacery. To takie marzenia, których nie potrafię spełnić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz